piątek, 1 października 2010

Webowa złośliwość...

No i kurcze znowu siedziałam po nocach.... Wrrrr... A miałam spać dziś smacznie i zdrowo. Czasami jest jednak tak, że jak coś sobie człowiek umyśli to jakieś fatum czy zrządzenie chce inaczej. Ponieważ ostatnio jedna z moich stron www, którymi się opiekuję wymagała zaglądnięcia w jej bebechy (czytaj kody, krzaczki i tym podobne), chcąc nie chcąc, zmusiłam się aby zabrać się w końcu za to porządnie. Jest chyba nawet takie przysłowie o nie tykaniu czegoś bo to coś po tym tyknięciu zaczyna niefajnie "waniać". Podobnie było z ową stroną www. Skończyło się na tym, że zdesperowana i maksymalnie wkurzona, zrobiłam kopie najważniejszych plików i treści, po czym wszystko doszczętnie wykurzyłam z serwera. Postawiłam to to od nowa, a teraz grzebię bo mi parę rzeczy nie pasuje. Kto się bawi w budowanie stron ten wie, i ten mnie zrozumie. Pewnie jeszcze więcej miał chwil załamań nad takim prostym www niż ja. Pewnie kilka dni mi zejdzie...

Konie wczoraj smętnie wyglądały z boksów, równie mało zachwycone pogodą co i ja. Pobiegały trochę na wybiegu, trochę popracowały i na tym koniec. Obiecałam sobie, że dnia następnego podziałamy coś więcej. Patrząc teraz czyli o 7.30 przez okno, obudziłam w sobie nadzieję, że pewnie dotrzymam postanowień. Normalnie tak patrzę dalej i widzę słońce! Ciepłe promienie, złotawo odbijające się w jesiennej poświacie poranka i rudych liści. No to się nazywa powitanie poranne :-)


Lecę więc teraz na spotkanie nowemu dniu. Życzcie mi powodzenia ;-)...


wtorek, 28 września 2010

Wielkie pieczenie...

Spać dzisiejszej nocy nie mogłam, a że wcześniej poczytałam jakieś strony z przepisami, naszła mnie przemożna ochota na bułeczki maślane własnej produkcji. No jak mnie naszło to już całkiem o śnie nie mogłam myśleć bo głowę moją zaprzątało aromatyczne, miękkie, drożdżowe ciasto. Jak nawiedzona więc, w amoku piekarniczym przystąpiłam tuż przed północą do wyrobu powyższych wypieków. Ciasto udało się znakomicie roztaczając aromat na dom i okolicę. Przepisy na bułeczki maślane dostępne są powszechnie w internecie więc ich tu przytaczać nie będę. Dodam od siebie jedynie, że jedną szklankę mleka zastąpiłam szklaną słodkiej śmietanki 30%. Ach... Niebo w gębie. Rozochocona udanym wyczynem, upiekłam jeszcze na śniadanie kajzerki i zapoczątkowałam zakwas do pieczenia chleba. Teraz dojrzewa sobie on swobodnie w odpowiedniej temperaturze i czeka na dokarmienie. Zakwas prosta sprawa. Polecam, bo nie ma nic lepszego nad własny, pachnący, gorący chlebek bez ulepszaczy. Gdyby ktoś z czytających pokusił się na podobny wyczyn, do zakwasu polecam mąki o wyższej wartości. Na przykład 720. To czy będzie to zakwas żytni czy pszenno żytni, zależy już od gustu i tego jaki chleb chcemy później z tego zakwasu wyrobić. Przepisy na zakwas oczywiście "wygooglane" :-)

Konie dzisiaj niemrawe i ospałe. Widocznie pogoda działa na nie tak samo jak na nas. Rudy ledwo wypuszczony na wybieg, już po chwili stał przy bramie żałośnie rżąc w nadziei, że go ktoś do stajni z powrotem zabierze. Dałam mu jeszcze chwilę na rozruszanie kości i ulitowałam się nad biedakiem. Do stajni szedł prawie kłusując. Znakiem tego pogoda tez mu nie przypasowała i w deszczu moknąć, podobnie jak jego pani, nie lubi. Tylko Biały i Gniada jakoś nie protestują spokojnie pasąc się na trawie. Siwy i Gniady drzemią w zaciszu boksów udając, że ich nie ma. Wiedzą co robią ;-) Chyba zrobię podobnie...




niedziela, 26 września 2010

Złote Argamaki i niespodziewane spotkanie...

Na popołudnie zaplanowaliśmy odwiedziny w Boskiej Woli. Nazwa piękna, miejsce jeszcze lepsze, a konie.... Konie boskie.... Ponieważ jestem fascynatką orientalnych koni, moja Połówka chcąc nie chcąc, musiała wyrwać się z domu razem ze mną. Inaczej groziło mu przynudzanie całymi dniami o koniach tej rasy i wołaniem do oglądania każdego znalezionego filmu z Achałtekinami w internecie. Do zwabienia w zasadzkę wycieczki pomogła mi wizja olbrzymiego grzybobrania przy okazji odwiedzin, co poniekąd trochę się udało. Urokliwe miejsce, do którego dojeżdża się malowniczą, piaszczystą drogą pomiędzy zagajnikami posiada sympatycznych mieszkańców w postaci gospodarzy i ich podopiecznych. Zachwyciła nas pasja i wiedza jednych z naprawdę nielicznych hodowców koni ahaltekińskich w Polsce. Wiedza, która obejmowała nie tylko znajomość koni, specyfikę tej rasy ale także historię krajów, z których się ona wywodzi oraz narodu, który tą rasę po dziś dzień traktuje jak cenną spuściznę. Same konie mieszkające w Boskiej Woli, to zwierzęta ufne, spokojne, niezwykle przyjazne, ciekawskie oraz zdrowe. Słońca niestety za wiele nie było, zresztą przyjechaliśmy dość późno więc zdjęcia nie wyszły powalające. Są raczej dowodem na naszą wycieczkę. Umówiliśmy się jednak z gospodarzami na prawdziwą sesję zdjęciową, do której porządnie się przygotuję. Już właśnie obmyślam plan jakie rekwizyty ze sobą zabiorę aby zdjęcia wyszły niepowtarzalne i wyjątkowe. Kilka pomysłów już jest. ;-)

Do Boskiej Woli mieli nadjechać jeszcze kolejni goście. I już, już mieliśmy się zbierać aby nie zabierać cennego czasu, gdy nadjechał samochód, z którego wysiadła gromadka ludzi. W miarę jak ta gromadka się zbliżała, mi otwierały się co raz szerzej oczy i tylko zaskoczenie nie pozwoliło mi ich dodatkowo poprzecierać celem wyostrzenia obrazu. No bo ile prawdopodobieństwa jest w tym, że przy okazji takiego wypadu, spotka się naszego psiapsiela w miejscu, o którym nigdy wcześniej nie słyszał, zabranego dla towarzystwa przy okazji, 70 km od naszego domu. Ale żeby zrozumieć nasze zaskoczenie należałoby znać naszego P. raczej nie bywa ostatnio w takich miejscach, a najprawdopodobniejszym miejscem jego pobytu jest albo jakiś plan filmowy czy reklamowy albo jakaś wielka impreza gdzie jest przeważnie konferansjerem. Czyli prędzej go zobaczę w krawacie i marynarce niż w trampkach i sportowej bluzie w czym ukazał się naszym oczom. No... Ale świat koniarzy jest mały... Na dodatek okazało się, że pozostała gromadka do świetni znajomi mojej Połówki, których od dawna nie widział :-)

W ten oto sposób nasza wycieczka zakończyła się spotkaniem, które uczciliśmy już w drodze powrotnej, zatrzymując się na "Kaczce po polsku" w jakiejś przydrożnej zagrodzie. Kaczka była niezła, spotkanie miłe, a wizyta w Boskiej Woli udana i ciepła.

Czekamy oczywiście na rewanż ;-)




Pożegnania...

Rano zadzwonił M,że jest już blisko i prosił o wskazanie dokładnej drogi dojazdu do nas. Dla niewtajemniczonych... Dzisiejszy dzień, to dzień wyjazdu Rudej do nowego domu. Po kilku jeszcze telefonach nawigacyjnych wykonanych do nas, M zjawił się u naszych bram zestawem szybkobieżnym pod tytułem bus i przyczepa dla koni. Krótkie przywitanie, kilka ploteczek i gorąca herbatka czyli  stały rytuał naszych gości. Następnie wyciągnęłam Rudą z boksu, wyczyściłam, zarzuciłam siodło i udaliśmy się na prezentację kobyły. Zaprezentowałam parę prostych elementów westernowych,a następnie M wsiadł na Rudą i wyglądało na to, że  jest mu z tym faktem całkiem dobrze. Z kobyłą szybko się dogada i powinni stanowić w przyszłości całkiem zgraną parę. M zawsze, a przynajmniej od czasu jak zaczął bawić się w west, marzył o aqh. No coś mi się wydaje, że pomogliśmy to marzenie spełnić. I choć smutno było gdy wprowadzałam konia do przyczepy, nawet mojej Połówce oczy się zaszkliły, a mnie ogarnęło ściskające za gardło wzruszenie, to wiem, że M dobrze się nią zaopiekuje i będę miała okazję oglądać ich nie raz na arenach sportowych. No cóż... Po prostu nie nadaję się na handlarza koni. Wzruszałam się nawet końmi D kiedy je sprzedawał, a co dopiero gdy sprzedawałam któregoś z moich podopiecznych. Za dwa tygodnie pewnie ich odwiedzę więc.... 

Wszystkiego dobrego w nowym domu Ruda, a M życzę wiele pociechy z konia i sukcesów...