niedziela, 26 września 2010

Złote Argamaki i niespodziewane spotkanie...

Na popołudnie zaplanowaliśmy odwiedziny w Boskiej Woli. Nazwa piękna, miejsce jeszcze lepsze, a konie.... Konie boskie.... Ponieważ jestem fascynatką orientalnych koni, moja Połówka chcąc nie chcąc, musiała wyrwać się z domu razem ze mną. Inaczej groziło mu przynudzanie całymi dniami o koniach tej rasy i wołaniem do oglądania każdego znalezionego filmu z Achałtekinami w internecie. Do zwabienia w zasadzkę wycieczki pomogła mi wizja olbrzymiego grzybobrania przy okazji odwiedzin, co poniekąd trochę się udało. Urokliwe miejsce, do którego dojeżdża się malowniczą, piaszczystą drogą pomiędzy zagajnikami posiada sympatycznych mieszkańców w postaci gospodarzy i ich podopiecznych. Zachwyciła nas pasja i wiedza jednych z naprawdę nielicznych hodowców koni ahaltekińskich w Polsce. Wiedza, która obejmowała nie tylko znajomość koni, specyfikę tej rasy ale także historię krajów, z których się ona wywodzi oraz narodu, który tą rasę po dziś dzień traktuje jak cenną spuściznę. Same konie mieszkające w Boskiej Woli, to zwierzęta ufne, spokojne, niezwykle przyjazne, ciekawskie oraz zdrowe. Słońca niestety za wiele nie było, zresztą przyjechaliśmy dość późno więc zdjęcia nie wyszły powalające. Są raczej dowodem na naszą wycieczkę. Umówiliśmy się jednak z gospodarzami na prawdziwą sesję zdjęciową, do której porządnie się przygotuję. Już właśnie obmyślam plan jakie rekwizyty ze sobą zabiorę aby zdjęcia wyszły niepowtarzalne i wyjątkowe. Kilka pomysłów już jest. ;-)

Do Boskiej Woli mieli nadjechać jeszcze kolejni goście. I już, już mieliśmy się zbierać aby nie zabierać cennego czasu, gdy nadjechał samochód, z którego wysiadła gromadka ludzi. W miarę jak ta gromadka się zbliżała, mi otwierały się co raz szerzej oczy i tylko zaskoczenie nie pozwoliło mi ich dodatkowo poprzecierać celem wyostrzenia obrazu. No bo ile prawdopodobieństwa jest w tym, że przy okazji takiego wypadu, spotka się naszego psiapsiela w miejscu, o którym nigdy wcześniej nie słyszał, zabranego dla towarzystwa przy okazji, 70 km od naszego domu. Ale żeby zrozumieć nasze zaskoczenie należałoby znać naszego P. raczej nie bywa ostatnio w takich miejscach, a najprawdopodobniejszym miejscem jego pobytu jest albo jakiś plan filmowy czy reklamowy albo jakaś wielka impreza gdzie jest przeważnie konferansjerem. Czyli prędzej go zobaczę w krawacie i marynarce niż w trampkach i sportowej bluzie w czym ukazał się naszym oczom. No... Ale świat koniarzy jest mały... Na dodatek okazało się, że pozostała gromadka do świetni znajomi mojej Połówki, których od dawna nie widział :-)

W ten oto sposób nasza wycieczka zakończyła się spotkaniem, które uczciliśmy już w drodze powrotnej, zatrzymując się na "Kaczce po polsku" w jakiejś przydrożnej zagrodzie. Kaczka była niezła, spotkanie miłe, a wizyta w Boskiej Woli udana i ciepła.

Czekamy oczywiście na rewanż ;-)




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz