sobota, 27 listopada 2010

Narodziny...

Tak, tak... W końcu doczekaliśmy się. Wczoraj klacz pokazywała wyraźnie, że jej termin się zbliża. Dzisiejszej nocy mleko leciało z nabrzmiałych wymion jak z kranu. Krzyż lekko odgięty, zadek zrobił się nieco wpadły... Efektem tego był poród o godzinie 3.40. Klacz osiemnastoletnia więc już większej uwagi wymagała. Przy porodzie byłam od początku do końca i jeszcze trochę dłużej :-)

Sam poród sprawił klaczy małą co prawda lecz jednak trudność. Ruchy parcia były bardzo słabe. Szybko oceniłam sytuację i zarządziłam małą pomoc. Biedaczka parła ale udało jej się wypchnąć jedynie przednie nóżki i główkę. Obserwując ją zauważyłam, że na więcej nie ma możliwości. Poprosiłam "Połówkę" żeby chwycił delikatnie nóżki źrebaka i na mój sygnał delikatnie pociągał. Musieliśmy zgrać ten ruch z parciami klaczy. W innym przypadku nie wolno ciągnąć z powodu wysokiego ryzyka uszkodzenia dróg rodnych klaczy i samego źrebaka.

Z naszą pomocą dalszy poród przebiegł lekko. Ułożyliśmy małego przed pyskiem kobyły, która zadowolona rozpoczęła skrzętne wylizywanie i podszczypywanie małego. Musiał to być ciekawy widok ponieważ obok klaczy leżał źrebak i ja (znaczy się ja raczej klęczałam). Dumna matka przyglądała się moim czynnościom. Było zimno. Termometr wskazywał minus cztery stopnie. Mokre maleństwo drżało coraz bardziej z zimna. Zaordynowałam ręcznik wraz z klaczą osuszałyśmy źrebaka. Ja ręcznikiem ona językiem :-) Raz po raz sprawdzała co robię trącając mnie nosem. W końcu stwierdziła, że mój zapach też jest źrebięcy (byłam mokra od źrebaka i klaczy) i należy mnie dokładnie wylizać.

Źrebię okazało się rudo umaszczonym ogierkiem. Równie żywotnym i sprytnym co jego tatuś. Ledwo się ogarną to rżeniem obwieścił światu swoją obecność. I to donośnym. W tym momencie wszystkie szesnaście końskich gardeł odpowiedziało małemu na przywitanie. Kto nie miał do czynienia z końmi ten nie wie jaki to chałas ;-) 

Dwie godziny po porodzie zmuszona byłam obudzić naszego ulubionego "weta". Mamuśka nie oczyściła się jak należy więc był potrzebny mały zabieg i antybiotyk. Jeden róg łożyska był bardzo silnie przytwierdzony. Jeżeli nie dopilnuje się tego, a klacz nie wyczyści się sama to po 12 godzina następuje tak zwany ochwat poporodowy. Dobrze, że można na naszego doktora liczyć w każdej sytuacji i o każdej porze. Taki lekarz weterynarii to skarb. 

Mały w ciągu swoich pierwszych godzin życia dorobił się sporego doświadczenia:
  1. Zarżał donośnie
  2. Poplątały mu się nogi
  3. Odkrył, że posiada kończyny w ilości zatrważającej to znaczy sztuk cztery
  4. Odkrył, że cyca nie ma w powietrzu, na mojej kurtce, pod pachą mamy ani na jej szyi
  5. Staną pierwszego dęba
  6. Brykną dwa razy
  7. Kopnął
  8. Wkurzył się, że nie ma cycka tak gdzie myślał go znaleźć
  9. Nauczył się parskać
  10. Zapoznał się z "Imprintingiem" (cóż jestem zwolenniczką pierwszego kontaktu)
  11. Odkrył, że drapanie po szyjce i karku jest strasznie przyjemne
  12. Odkrył co to są łaskotki
  13. Odkrył, że mamie się nie podskakuje bo uszczypnie
Po takich emocjach, atrakcjach i ciężkiej pracy przyszedł czas na odpoczynek. Teraz sobie śpi słodko, a nad nim czuwa rodzicielka. Szukamy imienia na literkę E, co wcale nie jest takie łatwe. "D" już kombinuje i ma nawet kilka  propozycji. Zobaczymy... A może ktoś ma jakiś pomysł?