piątek, 17 września 2010

Irytacja....

Irytacja... No tak... Tym razem sobie ponarzekam. Czasami to zdrowo przelać swoje marudzenie na bloga niż zatruwać ględzeniem spokój innych. A sprawa dotyczy takiej ciekawej imprezy jak ta www.myslacokoniu.pl . Jakiś czas temu ogłosili tam również konkurs pod tytułem "Pokaż co robi twój koń szkolony metodami naturalnymi". I co? I nic! Nie zgłosiłam się choć mogłam patrząc na program prezentacji zgłoszonych osób. I teraz sobie w brodę pluję. Ale w sumie wina organizatora. Najpierw pomyślałam, że to nie dla mnie bo:
  • nie nazywam swoich metod treningowych "metodami naturalnymi"
  • nie posiadam żadnych "leveli", poziomów i tym podobnych (bez obrazy dla tych co traktują to piękne działanie marketingowe śmiertelnie poważnie)
  • nie udzielam się w środowisku pnh
  • nie latam z pomarańczowym bacikiem
  • nie bawię się w "jeża" i nie wczytuje się i nie stosuje innych metod "NH"
  • nie uznaje kantara i jazdy bez wędzidła jako jedynej i słusznej, a ostróg i kiełzna jako wszelkie zło
Co natomiast robię? A no na przykład to:
  • dbam o dobre samopoczucie moich podopiecznych
  • starannie dobieram siodła oraz inny sprzęt tak aby nie wyrządzał koniom krzywdy lub niewygody
  • stosuję ćwiczenia gimnastyczne zarówno podczas pracy z ziemi jak i pod siodłem
  • dbam o odpowiednią muskulaturę i prawidłową masę moich koni
  • dbam o stan ich uzębienia
  • dbam o masę innych drobiazgów
  • zawsze dozuję trening w zalezności od potrzeb i samopoczucia konia w danym dniu
  • do treningu wprowadzam nowe elementy i nietypowe zabawy, które rozluźniają i odprężają konia
  • stosuję bogaty system nagród (i nie chodzi tu o smakołyki czy kliker)
  • wsluchuję się w konie i staram się zauważać ich naturalne predyspozycje
  • wykorzystuje naturalne i osobnicze zachowania koni w treningu i codziennej opiece
  • staram się aby moje wierzchowce zawsze były rozluźnione, wygimnastykowane, miały rozciągnięte i odpowiednio zbudowane odpowiednie partie mięśni
  • Może to glupie ale gadam z moimi końmi (one ze mną też)
No i nie czując się naturalna efekt jest taki, że nie zgłosiłam się do konkursu. A w sumie mogło być ciekawie.
Moje zwierzaki mają bogaty repertuar.

Siwy z ziemi chodzi stępem hiszpańskim, kłania się, robi klapę, wspięcia, czasami wychodzą mu lewady, nieźle idzie mu pasaż, robi zwroty na zadzie i chody boczne. Z siodła wstępnie hiszpański stęp, wspięcia, klapy, potrafi przejść już coraz dalej w pasażu, z doma vaquery jesteśmy już na etapie całkiem niezłego wstępnego stępu castellano oraz tracado i zatrzymań z galopu ze zwrotem o 180 stopni. Lotne już co raz lepsze, doszły jeszcze ciągi w galopie i półpiruety w galopie. Garocha jest dla niego nową fajną zabawą. Niby arab, a leży mu to jak andaluzowi czy lusitano :-) Jak szalony gra ze mną w piłkę popychając ją energicznie w moją stronę raz głową raz nogami. Wyjątkową ma z tego radochę.

Biały z ziemi robi różne dziwactwa. Na razie mało skoordynowane ale uczy się. trochę hiszpana itp. Piłkę kopie nogami. Wygląda to przekomicznie. Z wybiegu przylatuje kłusem wyciągniętym i od razu wpycha się jak najbliżej mnie zanim przylecą kobyły.

Rudy z ziemi ustępuje na sygnał w obie strony, robi ciągi w stępie, spiny, stępa hiszpańskiego i markowanie ataku plus wstęp do pasażu i wstęp do kłusa hiszpańskiego. Do tego kłania się i klęka. A kiedyś był koniem, któremu się nie dało głowy dotknąć. Baaa...a, głowy to mało powiedziane. Był nie wychowany, agresywny i przerażony na próbę kontaktu z człowiekiem. O dotykaniu jego ciała to można było długo dyskutować. Podnoszenie nóg to była porażka. Pamiętam jeszcze ten ból pleców. Jak do nas przyszedł był dorosłym, 4-ro letnim, niewychowanym ogierem. No to można sobie wyobrazić jak było wesoło.

Gniadego mam od niedawna w sumie. Ale klapa już mu co raz lepiej wychodzi :-) Najważniejsze jednak jest to, że już nie jest taki "na dystans". Miał własny świat i swoje w głowie. To piętnastoletni, kryjący ogier, który w swoim życiu widział już wystarczająco dużo swoich "nowych domów". Wyglądał na konia, który już się raczej nie przywiąże do nowego opiekuna. A tu niespodzianka. Ogierzysko nie dość, że zaczęło mnie zauważać to  jeszcze od czasu do czasu domaga się mojej uwagi. Czasami zarży nieśmiało, albo śledzi mnie tymi swoimi pięknymi, wielkimi oczami ze swojego boksu. Dwa tygodnie temu w iście pokazowym stylu zrobił mi niespodziankę. Miałam oczywiście widza w postaci jego poprzedniego opiekuna, który pracuje dla jego wcześniejszego właściciela. Poszłam jak zawsze na wybieg zabrać gniadosza do stajni. Zazwyczaj wygląda to tak, że wołam go,a on krocząc dostojnym stępem przychodzi do mnie. Tym razem jego reakcja na mój głos była bardzo sceniczna.  Zawołałam raz.... Podniósł głowę z nad trawy. Zawołałam drugi raz i..... ruszył dzikim galopem, przez cały wybieg by stanąć przy mnie. Za plecami usłyszałam niedowierzające "To on tak biegnie do Ciebie? Bo u nas to można go było łaaaaaapać i łaaaaapać."  Od tej pory jego powrót z wybiegu wygląda prawie zawsze tak samo. Prawie, bo raz biegnie galopem, a raz wyciągniętym kłusem. Oczywiście tubylcy nie mogąc znaleźć wytłumaczenia na ten ich zdaniem fenomen, wymyślili, że z pewnością jest to zasługa cukierków dla koni. Nie zauważyli jedynie małego szczegółu. nie stosuje cukierków jako systemu nagród w sposób jaki im przychodzi do głowy.

Gniada jak to Gniada. Kobyła jakby nie patrzeć. Ma więc swoje w głowie i dużo w nosie. Pod siodłem pobudliwsza, z ziemi aniołek, na wybiegu rządzi. Dla innych bardzo trudna. Pod nowymi osobami "spala się". Mocna, "cuttingowa" krew buzuje jej w żyłach. Ja czuję się na niej doskonale. Nowe rzeczy, które jej pokazuje akceptuje dość szybko. Warunkiem jest odpowiednio długie rozprężenie. Ma kobitka dynamit w zadku. I nie chodzi tu o to żeby konia zmęczyć i dopiero będzie pracować. Raczej o to, że ma dużą ilość energii, którą chce jak najszybciej spożytkować co skutkuje słabszą koncentracją. Usiłuje wtedy wyprzedać myśli jeźdźca, zgadywać i tym podobne. Na nią mam jeden niezawodny sposób. Stoicki spokój, pewność siebie i cierpliwość. No i jeszcze trzeba być delikatnym bo to prawdziwa damesa. Na mało subtelne sygnały obraża się i udaje, że nie wie o co chodzi. Z nią niczego wielkiego w sumie nie robiłam. Ot.... Pochodziła trochę pod siodłem, urodziła źrebaka, zobaczyła krowy, poćwiczyliśmy trochę.... Właściwie nigdy się do niej mocno nie przykładałam. Teraz powinnam mieć więcej czasu i lepsze warunki treningowe. Niestety aby trenować reining czy cutting przydałoby się odpowiednie podłoże itp. A tu figa. Mamy trawę na ujeżdżalni. Na szczęście już niedługo ;-) Mamy światełko w tunelu.

Brudno Ruda jest mojej polówki. Więc oprócz kilku jazd od czasu do czasu to właściwie się nią nie zajmuję. Do tresury mnie jakoś nie porywa jej postura. Ja jestem fascynatką Doma Vaquera i barokowych elementów wyższej jazdy i pracy z ziemi. Ona wygląda jak kulturysta na niskich nogach z mniej subtelną głową i charakterystyczną dla rasy nisko osadzoną szyją. Nie boi się niczego, nie ma narowów, trudnych przejść życiowych czy tym podobnych. Nie jest też zbyt dynamiczna czy ekspresyjna. Dla mnie troszkę flaki z olejem choć pod siodłem przyjemna. Bezpieczna i pojętna mogłaby być bardzo dobrym koniem rodzinnym czy rekreacyjnym. Pewnie też sprawdzi się w sporcie bo jest odważna i szybko się uczy. Po prostu młody, nie zepsuty koń, na którym da się jeździć także bez ogłowia.

Tak podsumowując mogłam zabrać z tej całej grupki Siwego. Ma bogaty repertuar. Tylko że..... Tylko że napisali "Pokaż co potrafi twój koń szkolony metodami naturalnymi"... A ja daleka jestem od tego aby nazywać spokój, wsłuchiwanie się w konia, cierpliwość, otwarty umysł, wyrozumiałość, łagodną stanowczość imieniem czegoś tak marketingowego. Mam mieszane uczucia do tej od kilku lat trwającej mody. I nie mam nic przeciwko metodom. Pod warunkiem, że ktoś wie co robi. Buntuje się na kolejną "szufladę", która zawierać będzie jakieś tam "savy" i level-e". A dla  mnie jeździectwo jest jedno, niezależnie od stylu, praca z końmi to praca z końmi, i dobrze, prawidłowo wykonywana istniała od setek lat. Tylko, że ludzie w dobie kolorowych reklam i internetu o tym zapomnieli. Żartobliwie mówiąc to tak jak z chomikiem i szczurem. Ten pierwszy ma lepszy PR.  ;-)

Tym razem zdjęcia nie mojego autorstwa. Siwy i ja. Fot: Marta Baranowska