środa, 22 września 2010

Zdjęcia na gwałt i straszna godzina.

Dzisiaj przed południem miałam niecny plan zaszycia się w domu i nie wyściubiania z niego nosa aż do godziny 14-tej. Właśnie ospale spoglądałam w ekran telewizora gdy do kuchni wpadł K zwiastując nowinę w postaci pilnej prośby od D. Jak się okazało jakiś kupiec dość gorączkowo domaga się zdjęć koni z oferty na sprzedaż, a że takowych specjalnie nie posiadały, wyszło na to, że trzeba im je na gwałt zrobić. Spojrzałam leniwie za okno. Na szczęście jakieś tam promienie słońca były więc można było coś popróbować. Oba konie są siwe, a że jeszcze młode to nie mleczno a szaro, brudno siwe. Po prostu uwielbiam robić zdjęcia koniom tej maści gdy brak jest odpowiedniego światła. Podczas gdy K przygotowywał rzeczone konie, ja robiłam to samo z moim sprzętem jednocześnie zalewając swoją kawę wrzątkiem. Na rozruch potrzebowałam kubek ciemnego, parującego płynu. Koniecznie z mlekiem i czterema łyżeczkami cukru. Akurat koniec delektowania się kawą wypadł na koniec przygotowań koni, więc jakby nie było udaliśmy się na sesję. Wypadła dość mizernie, bo ani ja nie miałam przekonania, ani konie ochoty. Bardziej je interesowało to co zostawiły w boksach, czyli siano.  Dorobiłam jeszcze trochę tak zwanych "Portretów inaczej" bo mnie nagle wena napadła i pomyślałam, że na bloga się przydadzą. Po zakończonych zdjęciach nadjechał D. Pokręcił się, coś tam zagadał i pojechał dalej. Zabrałam się za przygotowywanie Gniadego do jutrzejszego wyjazdu. Ponieważ postanowiłam go "wybłyszczyć" na maksa zajęło mi to bite trzy godziny. Przynajmniej efekt jest jak należy. Lśni się nawet w świetle jarzeniówki stajennej. Zobaczymy co rano zastanę. A rano to już nie taka odległa sprawa bo ktoś umyślił sobie, że płyta ma być jakoś od siódmej czy ósmej rano. Efektem tego jest zaplanowany wyjazd o godzinie piątej. Godzina straszna! Blady świt normalnie!  Znając moje przyśpieszenie to muszę wstać przynajmniej o trzeciej. No bo to i kawa poranna, i konia nakarmić, i przeczyścić i do załadunku przygotować, a i jeszcze rzeczy zabrać ze sobą. Nie mówiąc o tym, że muszę sama z sobą coś zrobić bo wypadło na to, że będę musiała z Gniadym sama po trójkącie latać. Jak nie dostanę zadyszki to będzie dobrze. O konia się nie martwię bo ma lepszą kondycję ode mnie.  Jeszcze dochodzi stres związany z całą tą bonitacją. Przejmuję się jak stonka opryskami jutrzejszym dniem. Co jak co ale mimo wszystko miło byłoby gdyby koń bonitację dostał jak należy. Trzymajcie kciuki za Gniadego.

Z serii "Portrety inaczej"

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz