wtorek, 21 września 2010

Dzień na "nie" ale z nadzieją ;-)

Niby doba ma tylko dwadzieścia cztery godziny, a sam dzień liczony jest właściwie według pory, w której coś robisz (czyli jakieś kilka godzin ;-) ), a zdążyłam być cztery razy na maksa wkurzona, raz porządnie rozczarowana, dwa razy poirytowana, konkretnie wściekła oraz jeden raz mocno zdegustowana. Dołożyłam do tego jeszcze rozżalenie i zawód. Powyższe objawy nie są bynajmniej cyklicznym symptomem kobiecym lecz skutkiem współpracy, a raczej jak się okazuje jej brakiem z dziwnymi ludźmi. Ponieważ nic w przyrodzie nie ginie bez echa, a mały kamyk rzucony w wodę przeważnie robi całkiem spore rysy na jej tafli, postanowiłam po bezowocnej dyskusji odpuścić forsowanie własnych racji. "Zamknęłam się w sobie...", jakby to powiedzieli bohaterowie   znanego filmu animowanego. Zazwyczaj tak jest, że to co dajemy innym, wraca do nas ze zdwojoną siłą. Czasami tej sile się pomaga ale na to przychodzi odpowiedni czas ;-) Tak więc istnieje możliwość, że w odpowiednim momencie przystąpić będę musiała do ataku, obrony lub odwetu. Czas pokarze.

Ponieważ niedalekie plany wskazują, że Ruda wyjedzie do nowej stajni, postanowiłam ją nieco odkurzyć fizycznie i psychicznie. Jej ostatnie dni pełne były ciężkiej pracy "nic nie robienia" i byczenia się na pastwisku, a co za tym idzie, nastąpiła potrzeba zmienienia tego stanu rzeczy. Jak przystało na dobrze odkarmioną, pełną energii młodą klacz, Ruda pokazała swój entuzjazm do pracy gdy tylko nadszedł jej moment. I nie ważne, że było jedynie trochę stępa, kłusa, po dwa okrążenia ujeżdżalni w galopie i kilka ćwiczeń rozluźniających i gimnastycznych. Rudzielec zmarszczył się na chrapach tak dokładnie, że owe zmarszczki zaczynały się na czubku nosa, a kończyły na czubku głowy, którą nosiła nieco wyżej niż zazwyczaj na znak demonstracji uciskanego narodu. Z uszami wciśniętymi niemal w potylicę, majtająca ogonem i parskająca wściekle, wykonywała polecenia wyraźnie niezadowolona. Nawet coś tam próbowała zamanifestować w galopie małym i nieszkodliwym pseudo bryknięciem. Napomnienie w postaci cofania przez parę metrów było w tym wypadku skuteczne na tyle, że więcej taki pomysł jej do głowy nie przyszedł. Po zakończeniu jazdy szła za mną do stajni naburmuszona i obrażona na cały świat. Niestety wiem, że czeka mnie jeszcze jeden dzień jej kaprysów zanim pogodzi się z obecną sytuacją, która wymaga włożenia nieco wysiłku do codziennej egzystencji.

Jutro od rana kolejny szalony dzień dzielony pomiędzy obowiązki stajenne i jeździeckie, a wywożenie naszych maneli na "nowe". Jakoś jak tak się przyglądam naszym poczynaniom do dochodzę do wniosku, że mamy talent do pomnażania w sposób cudowny rzeczy. Mianowicie sterta na "nowym" za każdym razem rośnie coraz większa, a na "starym" jakoś nic nie ubywa. Przynajmniej tego nie widać. Mam nieśmiałą nadzieję, że uporamy się z tym przed listopadem. Oby....


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz