Ponieważ niedalekie plany wskazują, że Ruda wyjedzie do nowej stajni, postanowiłam ją nieco odkurzyć fizycznie i psychicznie. Jej ostatnie dni pełne były ciężkiej pracy "nic nie robienia" i byczenia się na pastwisku, a co za tym idzie, nastąpiła potrzeba zmienienia tego stanu rzeczy. Jak przystało na dobrze odkarmioną, pełną energii młodą klacz, Ruda pokazała swój entuzjazm do pracy gdy tylko nadszedł jej moment. I nie ważne, że było jedynie trochę stępa, kłusa, po dwa okrążenia ujeżdżalni w galopie i kilka ćwiczeń rozluźniających i gimnastycznych. Rudzielec zmarszczył się na chrapach tak dokładnie, że owe zmarszczki zaczynały się na czubku nosa, a kończyły na czubku głowy, którą nosiła nieco wyżej niż zazwyczaj na znak demonstracji uciskanego narodu. Z uszami wciśniętymi niemal w potylicę, majtająca ogonem i parskająca wściekle, wykonywała polecenia wyraźnie niezadowolona. Nawet coś tam próbowała zamanifestować w galopie małym i nieszkodliwym pseudo bryknięciem. Napomnienie w postaci cofania przez parę metrów było w tym wypadku skuteczne na tyle, że więcej taki pomysł jej do głowy nie przyszedł. Po zakończeniu jazdy szła za mną do stajni naburmuszona i obrażona na cały świat. Niestety wiem, że czeka mnie jeszcze jeden dzień jej kaprysów zanim pogodzi się z obecną sytuacją, która wymaga włożenia nieco wysiłku do codziennej egzystencji.
Jutro od rana kolejny szalony dzień dzielony pomiędzy obowiązki stajenne i jeździeckie, a wywożenie naszych maneli na "nowe". Jakoś jak tak się przyglądam naszym poczynaniom do dochodzę do wniosku, że mamy talent do pomnażania w sposób cudowny rzeczy. Mianowicie sterta na "nowym" za każdym razem rośnie coraz większa, a na "starym" jakoś nic nie ubywa. Przynajmniej tego nie widać. Mam nieśmiałą nadzieję, że uporamy się z tym przed listopadem. Oby....
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz