piątek, 15 października 2010

Owocny dzień...

Było słonecznie, a jednocześnie rześko dzisiejszego dnia. Upłynął on więc dość pracowicie ale za to bardzo miło. Pracowników D nie było cały dzień. Przewozili jakieś szpargały od niego z domu. Dzięki temu mogłam rozkoszować się ciszą bez hałasów budowlano sprzątających. Żadnych pił, młotków, ciągników, jeżdżących w te i we w te samochodów. Tylko K plątał się od czasu do czasu nieszkodliwie. Ranek rozpoczęłam od wypuszczenia koni na wybieg. Wcześniej nakarmione przez moją Połówkę, niecierpliwie wyglądały za mną w oczekiwaniu na radosne harce na padokach. Szczęśliwa bo wywalczyłam dwa padoki dla moich koni. Mogę więc puszczać swoje konie w rozłożeniu na raty przez cały dzień. Do południa idą dwa ogiery, a popołudniu jeden oraz wałaszek z klaczą na drugi wolny wybieg. Co prawda sielankowy dzień przerwał jeden z ogierków D, którego K puścił w korytarz prowadzący na wybiegi. Miał wraz ze swoimi kolegami wygryzać trawę ale bardziej interesowało go przegryzanie dziury w żywopłocie i rozmontowywanie ogrodzenia celem przedostania się do mojej Gniadej. Ta, nawiasem mówiąc, ubzdurała sobie dostać w październiku ruję. Tak jakby nie wiedziała, ze na to najlepsza jest wiosna.

Zanim wymieniłam konie w południe na wybiegach, zdążyłam jeszcze posprzątać w boksach i ogarnąć stajnię. Przygotowałam sobie też wywar z kaczki na czerninę. Mmmmmm... Pycha.... Jakby ktoś nie wiedział to pyszna tradycyjnie polska zupa zwana również czarną polewką. Dokończenie jej zostawiłam sobie na wieczór. Potrzebowałam jeszcze kilku produktów, które miał dowieźć mój luby, zresztą kacza krew wyciągnięta z zamrażalnika jeszcze nie odtajała.

Podmieniłam więc konie, nakarmiłam je na obiad i po małej sjeście, zabrałam się za Siwego. Ponieważ zapowiadają srogą zimę w tym roku, konie postanowiły już uzbroić się w futro. Miałam więc bitą godzinę pucowania jasnej sierści plus jakieś 30 minut na rozplecenie, naodżywkowanie, rozczesanie i zaplecenie ponownie długaśnej grzywy mojego ulubionego ogiera. Podobny zabieg zastosowałam włosom w jego ogonie. Wyczyściłam i odżywiłam jeszcze kopyta, po czym poszłam po sprzęt. Niewiele się zastanawiając, aby uczcić jeden z ostatnich ciepłych dni w tym roku, założyłam Siwemu turkusowy komplet. A co! A lans za stodołą ;-) Ale fajnie wyglądał, a żywe kolory wprowadziły mnie dodatkowo w dobry nastrój. 

Zazwyczaj pracę z koniem zaczynam ćwiczeniami z ziemi. Najpierw więc nieco rozprężenia na lonży, potem troszkę gimnastyki, tresury i pasaż. Idzie mu coraz lepiej. Troszkę obijał się na początku, jednak zachęcony rytmicznym głosem (od pocmokiwania i mówienia raz, dwa, raz, dwa, rozbolał mnie język i zaschło w gardle), tak zaczął się angażować, aż było miło patrzeć. Opuścił zad, wygiął kręgosłup do góry, a jak zamachał przodeeeeeemm Mmmmmm.... Bajka! Rytmicznie, ładnie balansując, aż jęknął jak zrobił kilka kroków w wyjątkowo dobrym ustawieniu. Jest to duży wysiłek dla konia. Warto o tym pamiętać. Pozwoliłam mu więc zrobić jeszcze trzy kroki i porządnie nagrodziłam. Siwy to straszny pieszczoch i łasy na wszelkiego rodzaju nagrody koń. Czy to ma być podrapanie po karku, poocieranie czoła, czy też pogłaskanie i pochwała słowem. On to po prostu lubi, co objawia się każdorazową poprawą w ćwiczeniach podczas następnego treningu. W siodle pracował przyjemnie choć z błyskiem w oku i jakąś taką nadmierną wesołością. Miał małą przerwę ostatnio więc rozumiałam stan jego ducha. Proste ćwiczenia trochę go nudziły i usiłował dodać coś od siebie. Przeważnie były to nowe elementy tresury i gimnastyki, których ostatnio się nauczył. Nigdy się nie złoszczę na konia za taką samowolkę. To normalny odruch, aczkolwiek staram się aby zrozumiał, że musi czekać wyraźnie na sygnał jeźdźca. Z Siwym praca jest specyficzna. To piekielnie inteligentny koń, błyskawicznie się uczący, łagodny, chętny do współpracy choć podszyty impulsywnością, dynamizmem i lekką nutką histerii. Mieszanka wybuchowa lecz wspaniała w pracy codziennej. Nie jest koniem totalnie podporządkowanym i zgaszonym, że tak powiem złamanym. Wszystkie elementy, których go nauczyłam nie miałyby miejsca, gdyby nie jego naturalność i prawdziwa osobowość. Ukłony, klapy, wspięcia, pasaże, lewady, zmiany nóg, a nawet gra w piłkę wynika z jego żywiołowego temperamentu i tego ogierzego charakteru, z którego wyzuty byłby tylko zwykłym człapiącym posłusznie koniem. Tymczasem koń, którego nie chcemy za wszelką cenę, siłą i krzykiem zdominować, a jedynie obserwujemy, wczuwając się w jego nastrój i charakter, wykorzystując to co dała mu natura, staje się niebywałym partnerem, posłusznym i oddanym, widzącym w człowieku nie przeciwnika,  rywala, tylko przewodnika. Takie studiowanie konia pomaga mi potem czuć się bezpiecznie nawet wtedy gdy wspina się niemal pionowo, przypadkiem bo nie zrozumiał do końca nowego sygnału, którego go uczę. Przestrzegam jednak przed brakiem uwagi. Jak to mówi moja kochana Połówka... "Ufaj ale kontroluj..." ;-) Życiowa prawda....

Po treningu, miałam czas na ogarnięcie moich kulinarnych szaleństw. W oczekiwaniu na Lubego, upiekłam jeszcze roladę z boczku i przygotowałam mięsko na gulasz węgierski. Mniam. Dzisiaj czerninka, jutro gulasz. Niestety moje kochanie spóźniało się, co spowodowało, że nie pojechałam do pewnej osoby. Pewnie mnie porazi wzrokiem przy jutrzejszym spotkaniu albo co gorszego. Wcale się zresztą nie dziwię bo czeka na coś ważnego, a co miałam jej zawieźć. W tym oczekiwaniu poszłam jeszcze do stajni zająć się Rudym. Dzisiaj miał wolne ale za to musiał znieść moje zabiegi pielęgnacyjne. Grzywę ma na długość jako drugi w kolejce zaraz po Siwym. Tak długie i gęste u konia arabskiego nie jest zbyt częste, więc staram się dbać jak najlepiej. Gdy odbębniłam standard pielęgnacyjny czyli rozplecenie, rozczesanie, odżywienie, zaplecenie grzywy i ogona plus kosmetyka całego ciała i kopyt, zabrałam się za sprzątanie sprzętu. W tym czasie nadjechała "zagubiony w akcji", więc włączyłam szósty bieg i dokończyłam robotę w try miga jak to się mówi. Jeszcze sprowadziłam resztę koni, nakarmiłam i poleciałam do domu skończyć moją polewkę. Teraz wdycham zapachy, które jeszcze o tej porze snują się po całym domu, zastanawiając się czy nie skusić się na niezdrowe dojadanie w nocy. No ale co poradzę jak tak ładnie pachnie i dobrze smakuje???  ;-)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz